Barry Frydlender
urodził się w 1954 w Izraelu, mieszka w Tel Awiwie, w Izrael
Przez chwilę razem*
Moshe Ninio
[…] Powstające od 1994 zdjęcia są coraz bardziej umiejętnie przetwarzane – tkanki są zszywanie, szwy ukrywane, a odbiorca wprowadzany jest w błąd. Nietypowy stosunek długości do szerokości podkreśla konieczność lawirowania pomiędzy odbiorem dzieła jako całości i zatrzymywaniem się przy szczegółach, bez których jego odczyt jest niekompletny (w przypadku fotografii, w przeciwieństwie do malarstwa, „szczegóły” nie istnieją: zdjęcie zawsze odbierane jest jako ciągła, nieprzerwana całość). Tutaj zaś, pomiędzy bezpośrednim, kategoryzującym spojrzeniem oraz opóźnionym „odczytem” zdjęcia, jest miejsce na jakiś zwrot, coś zupełnie nowego. Różnica pomiędzy fotografią a obrazem jest zatem fundamentalna, mamy tu do czynienia z odmiennym podejściem do rzeczywistości społecznej (przejście od przedstawiania różnych jednostek do ukazywania postaci w przestrzeni kosmicznej, pozostających wobec siebie w układzie słabego przyciągania, gdzie nie ma już miejsca na przedstawianie pojedynczych osób); do statusu obrazu (sfabrykowany, syntetyczny, oddzielony od bezpośredniego kontinuum przez źródło promieniowania); do odbiorcy (potrzeba czytania, powstrzymywania emocjonalnej gratyfikacji); a przede wszystkim, do samego aktu (przejście od fotografii gestów do tableau słowa). W typowym obrazie tego rodzaju, rzeczywistość jest uchwycona w serii zdjęć, które są następnie przemieszane na ekranie komputera, rozrzucone i poukładane ponownie, a właściwie poustawiane jak w teatrzyku wycinanek. W przeciwieństwie do fotografii pozowanej, dążącej do stworzenia iluzji chwilowości, Barry Frydlender odchodzi od mnogości obrazów chwili na rzecz pojedynczego zdjęcia, ukazującego bez- lub wieloczasowość. W toku takiej operacji postaci są usuwane ze swoich oryginalnych zdjęć i wplatane w inny kontekst przestrzenny, przez co pojawiają się się w różnych miejscach tej samej obrazowej czasoprzestrzeni. Końcowym etapem pracy nad zdjęciem jest zatarcie śladów operacji, ponowne zszycie rozprutego obrazu „rzeczywistości” w celu stworzenia pozornie nietkniętego superobrazu, mostu pomiędzy dokumentem a alegorią. Czasem iluzja sekwencyjności jest widoczna już na pierwszy rzut oka, ale w większości przypadków wymaga ona dokładniejszego przyjrzenia się.
[…]Co w takim razie przedstawiają (nieszczęśliwe) zdjęcia Frydlendera? Czymże jest ten obraz, rozebrany na części składowe i ponownie poskładany w żmudnym procesie dokładnego spajania pojedynczych pikseli, kolejnych warstw, i odbudowy nieprzerwanej ciągłości pseudofotograficznej całości? Dzieleniem przestrzeni, może chwilowym zbliżeniem, spajającym jednostki w tymczasową społeczność, której komponenty są zdefiniowane w relacji do wspólnego obiektu pożądania lub przez istniejące środowisko, w którym przebywają (nawet przed wymuszoną ewentualnością klatki, ekranu monitora lub drukowanego obrazu). W pewnych sytuacjach środowisko to jest sfabrykowane, chwilowe (coś na kształt obozowiska plemiennego, miejsca, w którym odbywa się rave party). W innych – jest to wspólny los, jednomyślność, ponownie wyeksponowany i zaznaczony w przestrzeni w danej chwili (np. pamiątkowa syrena). Takie są plażowe spotkania różnych klanów (typ miejski podczas weekendowego chill-outu, burzyciele miejskości), lub szaleńcze kąpiele nocne podczas imprez poprzedzających wstąpienie do wojska (skupione wokół powtarzającego się motywu oślepienia, personifikowanego przez kluczową postać, oślepioną przez błysk). Taki właśnie jest rytuał stania nieruchomo na baczność na środku ulicy (chwilowe posłuszeństwo wobec dźwięku, który zaznacza wspólny los poprzez wspólną żałobę nad postaciami podobnymi do tych, które chwilę wcześniej dziko biegały po plaży); takie jest również kierowanie się w stronę wspólnego bodźca (takiego jak uroczysty przelot samolotów wojskowych, motyw rysunku, polowania). Wszyscy Ci, którzy dzielą te chwile, zostają razem zawieszeni w jednostce czasu krótkiej jak mgnienie oka, która umieszcza w kadrze, niczym w obrazie (jak ten na skrzyżowaniu w Bonn), imigranta i legalnego mieszkańca, starszego pana, który wszystko w życiu już widział i młodą kobietę, która niewiele jeszcze o życiu wie, rowerzystę i przechodnia, pudla i owczarka. Losowa konfiguracja, która po zatrzymaniu w kadrze (pociętym, poprzeklejanym i z nałożonymi warstwami) zyskała stabilną widoczność, przedstawia pseudospołeczność o tymczasowo zbalansowanym składzie.
Moshe Ninio
© Wszelkie prawa zastrzeżone
wernisaż:
4.05 / wtorek, 20.00
Galeria Wschodnia, Wschodnia 29/3